Ten rok jest wyjątkowy. Tylko czy w pozytywnym znaczeniu? – chyba każdy może sobie odpowiedzieć. Gdyby wszystko toczyło się w normalny sposób, bylibyśmy właśnie na ostatniej prostej przed obchodami klubowego 55-lecia, niestety, jak już pisaliśmy wcześniej, obchody muszą poczekać.
W corocznym życiu kolibowym, można uznać, iż tkwimy w zimie, gdyż pierwszy odwołany z powodu epidemii wyjazd to było powitanie wiosny. ;P Jednak po okresie przestoju, zaczęły się z powrotem krótsze i mniejsze wyjazdy klubowe w okoliczne Beskidy, z noclegami po szałasach i w namiotach.
W czerwcu miał miejsce wreszcie pierwszy wyjazd kilkudniowy, obejmujący włóczęgę po Beskidzie Niskim. Wędrówka po pustych i dzikich szlakach tej pięknej części Beskidów nigdy się nam nie znudzi.
Idąc za ciosem gór „niespecjalnie wysokich” wybraliśmy się w rzadko przez nas odwiedzane Góry Świętokrzyskie. Arbuz był i mówi, że wyjazd udany.

Ruszając w Beskid Sądecki.
Ostatnim mniejszym wyjazdem była 3-dniowa wędrówka po Beskidzie Sądeckim. Wreszcie też ja na nim byłem to mogę jakieś zdjęcie od siebie dorzucić. Szałasy 30 minut od Hali Łabowskiej są genialnym miejscem, zwłaszcza jako schronienie w trakcie kilkogodzinnej nocnej burzy. W trakcie tych ulew mogliśmy snuć plany o zbliżającym się dłuższym wyjeździe w Sudety. Już teraz zdradzę, że o wyjeździe bardzo udanym; więcej w następnym wpisie.